Info
Ten blog rowerowy prowadzi jacekt z miasteczka WARSZAWA. Mam przejechane 10413.11 kilometrów w tym 1408.09 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.35 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 14850 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2011, Listopad3 - 0
- 2011, Październik8 - 0
- 2011, Wrzesień14 - 0
- 2011, Sierpień24 - 0
- 2011, Lipiec10 - 0
- 2011, Czerwiec9 - 0
- 2011, Maj19 - 0
- 2011, Kwiecień11 - 0
- 2011, Marzec16 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń2 - 0
- 2010, Grudzień5 - 0
- 2010, Listopad4 - 0
- 2010, Październik2 - 0
- 2010, Wrzesień5 - 0
- 2010, Sierpień12 - 3
- 2010, Lipiec11 - 3
- 2010, Czerwiec22 - 0
- 2010, Maj15 - 4
- 2010, Kwiecień18 - 0
- 2010, Marzec15 - 2
- 2010, Luty15 - 1
- 2010, Styczeń18 - 0
- 2009, Grudzień26 - 0
- 2009, Listopad22 - 0
- 2009, Październik14 - 0
- 2009, Sierpień2 - 3
- 2009, Lipiec1 - 0
- 2008, Sierpień1 - 2
- DST 65.00km
- Teren 58.00km
- Czas 02:45
- VAVG 23.64km/h
- VMAX 57.30km/h
- HRmax 182 ( 95%)
- HRavg 167 ( 87%)
- Kalorie 2759kcal
- Sprzęt MTB Scott Scale
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB MAZOVIA - SUPRAŚL
Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 08.08.2010 | Komentarze 3
Supraśl 08.08.2010
Po raz pierwszy miałem plan :)
Ale od początku w piątek po półtora tygodnia odebrałem w końcu rower z serwisu, w sobotę krótka rozgrzewka, czułem moc w nogach, co do sprzętu to było lepiej ale do końca cały czas nie jestem zadowolony z tego jak działają mi przerzutki…
Do Supraśla tym razem pojechałem z moją druga połówką która miała zagrzewać mnie do walki.
Plan był taki, aby być w miarę wcześnie i ustawić się w samym czubie trzeciego sektora.
Plan legł w gruzach kiedy to byłem zmuszony przed wejściem odstać kilka minut do punktu serwisowego (przekładałem mostek i za bardzo dokręciłem śruby przez co dziwnie blokowała mi się kierownica przy skrętach).
Kiedy dotarłem w końcu do sektora byłem bliżej końca niż jego czuba, czyli z planu nici.
Trzeba było zatem wcielić w życie plan B – cisnę ile mogę od samego startu
Tak zrobiłem, pomogła mi spora ilość asfaltu na samym początku trasy, systematycznie przesuwałem się do przodu.
Po około 15 kilometrach jechałem już w grupie ok. 15-20 zawodników z samego czuba sektora.
Tępo bardzo fajne, na szutrach dochodziło do ok. 40km/h, wiedziałem że wynik będzie dobry, oby tylko się utrzymać. Do ok. 25 kilometra utrzymywałem się, aż do większej łaty piachu którą postanowiłem objechać jak się okazało ze złej strony, straciłem kilka cennych sekund, ale peleton miałem w dalszym ciągu w zasięgu wzroku, cisnę.
Gdy już wydawało mi się że jest kwestą sekund jak do nich dołączę spadł mi na lekkim podjeździe łańcuch (to już 3 maraton z tą samą usterką pod rząd, dziwne że żaden serwis rowerowy nie może się z nią uporać…) znowu musiałem gonić, gdy ponownie dochodziłem już grupę przy próbie objechania kałuży, na szczęście przy stosunkowo małej prędkości tracę panowanie nad rowerem, z tyłu słyszę o ku@#@a, a ja lecę przez kierownice zbierając runo leśne między zęby.
Nie wiem jak to zrobiłem, prawdopodobnie koło musiało trafić w jaką dziurę albo korzeń nie wiem, nie pamiętam. Wstaję i staram się wsiąść na rower, jest to niestety dosyć trudne ponieważ siodełko przekrzywiło się o 45 stopni kilka razy walę w nie pięścią i wsiadam, o dogonieniu pociągu, obolały, mogę zapomnieć.
Po woli ból ustępuje i adrenalina zaczyna robić swoje, staram się w dalszym ciągu jechać jak najmocniej tylko mogę.
W między czasie na podjazdach spada mi po raz kolejny dwa raz łańcuch (#@@## bardzo irytujące)
Trasa bardzo interwałowa, ciężkie podjazdy i szybkie zjazdy, które pokonuje z rękami na hamulcach.
Na 47 kilometrze widzę zawodnika, który na jednym ze zjazdów musiał wpaść na drzewo, leży nie ruchomo, chyba bez przytomności, na szczęście ktoś udziela mu już pomocy, widok ten jeszcze bardziej uświadomił mnie że nie ma co ryzykować na zjazdach, mam dla kogo żyć, od tego momentu na zjazdach jadę jeszcze bardziej asekuracyjnie.
Na jakieś 6 kilometrów przed metą na jednym z ostatnich podjazdów łapią mnie potworne skurcze w obu udach, na szczęście zaraz był zjazd a potem jeszcze jeden podjazd który pokonuje już z buta.
Ostatnie kilometry to szutry, na 2 kilometry przed metą tworzymy 5 osobową grupkę, jadę jako pierwszy nikt nie kwapi się aby dać zmianę,
800 metrów do mety atakuję, urywam dwóch zawodników, ale dwóch zostaje, wyprzedzają mnie na ostatnich 100 metrach.
Przyjeżdżam wykończony na maksa, ale i zadowolony ze swojej postawy.
Wynik nie do końca przekłada się na to jak pojechałem, ostatni łapałem się do pierwszej setki, tym razem 113 w klasyfikacji generalnej i 44 w M2.
Jednak Rating który osiągnąłem jest moim najlepszym wynikiem w tym sezonie odpowiednio 83,3% open i 84,5 w kategorii.
Obrażenia:
Ukruszony ząb (jedynka), zbity bark i przedramię, siniak/krwiak wielkości melona na udzie
Straty:
Daszek od kasku oraz